12 Luty Święto Zosi - Chrzest

14:26 0 Comments A+ a-



Zosia miała 3 miesiące, kiedy postanowiliśmy ją ochrzcić. Był to dokładnie 12 luty...Tego dnia, pamiętam, było bardzo zimno... W końcu zima, to nie powinnam się dziwić ale różnie bywało więc nadzieja była. Ja rano do fryzjera, bo jako mama musiałam w końcu się ogarnąć i wyglądać jak człowiek, potem wróciła makijaż i wymyśliłam sobie, że rzęsy sobie przykleję... aaa... pomocy... ale jakoś dałam radę i zrobiłam się na "bóstwo" hahaha.

Zosia jeszcze w pajacu... oczywiście nie miałam kiedy prania zrobić i była w jednym z chłopięcych piżamek - kolejna gafa - matka nie pomyślała w ogóle. Zjechali się goście. Czas leciał tak szybko jakby godzina trwała minutę. Cały czas coś się dzieje, dzieci z jednej i z drugiej strony, heh, jak to u nas w ważne dni. Piotruś zdjęcia pstryka. Każdy elegancki, wystrojony, jak święto to święto :D

Czas ubierać Zosię, bo trzeba zaraz wyjeżdżać... ufff... obyło się bez krzyku, bo ubieranie nie należy do ulubionych Zosi zajęć. A że na zewnątrz zimno, trzeba było dziecko warstwowo ubrać, także... Body na długi rękaw, jedna para rajstop, druga para, sukieneczka, sweterek... to strój wizytowy, teraz czas na gorszą część ubioru... Ocieplane spodenki, rękawiczki, płaszczyk, czapeczka, buciki, szaliczek i... Zosia gotowa do wyjścia. Tata stoi w drzwiach już czeka ubrany, córa do nosidełka i szybko do samochodu żeby się nie zgrzała. Wszyscy już w samochodach czekają a mama co? Ostatnia jak zwykle... ach.

Zosia tego dnia była chrzczona jako jedyna, to może i dobrze, bo ksiądz modlił się głównie za nią. W kościele nie cieplej, ale na szczęście przy nogach kościelny postawił nam grzejnik elektryczny... szczerze wyglądało to przezabawnie :D

Zosia połowę mszy przespała, obudziła się przed samym sakramentem, nic nie płakała. Rozglądała się, obserwowała... a sufit był główną atrakcją. Na koniec mszy u nas w kościele jest taka tradycje, że ksiądz czyta wypominki i tego dnia nie mogło być inaczej... Zosiunia była cierpliwa aż właśnie do tego momentu. Zaczęłam marudzić. Jakbyście usłyszeli jak ksiądz przyspieszył... :) Na koniec oczywiście tradycyjnie zdjęcia przed ołtarzem :)

Dojechaliśmy na salę, blisko za bardzo nie było ale i daleko też nie. Gdy weszliśmy stół był już zastawiony pysznościami, w kominku rozpalone, przytulnie bo sala niewielka. Wszyscy zaczęli podchodzić do Panny z prezentami, a ona nawet biedna nie wiedziała, że to dla niej. No i wszyscy zasiedliśmy do stołu bo podawany był pierwszy posiłek. Gdy już wszyscy zjedli, zaczęła się zabawa, oczywiście dla dzieci... bieganie dookoła stołu, ganianie się, chowanie pod stołem i co nie tylko. Później przyprowadzili piękny tort - był pyszny.

Po "imprezie" kiedy już wróciliśmy do domu i pora była kłaść się spać, Zosia nie mogła zasnąć, płakała - chyba z przemęczenia - koncert trwał do 2 w nocy... Aż odbiło jej się i padła. Podejrzewam, że mógł jeszcze boleć ją brzuszek bo na koniec, gdy goście już pojechali, panienka zrobiła po 5 dniach sporą kupę...

Zosia miała wtedy skończone 3 miesiące... <3































Święta Wielkiej Nocy u nas w rodzinie

10:46 2 Comments A+ a-



Jak byłam mała jeździliśmy na wieś do mojej babci rodziców i siostry, czyli dokładnie do moich pradziadków. Święta tam zawsze były duże... babcia miała czworo rodzeństwa czyli razem z nią było ich pięcioro... można powiedzieć, że przeskoczyłam jedno pokolenie bo jestem na równi w moimi wujkami i ciociami, co prawda nie wszystkimi ale z najmłodszym się wychowałam... sumując trochę ludzi wychodzi... pamiętam, że zawsze było wesoło i głośno... ach tyle wspomnień.

Jakiś czas zanim poznałam swojego męża, przestaliśmy jeździć na wieś, każdy poszedł w swoją stronę, założył rodzinę i spędzał święta w jej gronie.
Kiedy już poznałam swojego męża wszystko wróciło (oczywiście minęło parę lat zanim zaczęliśmy razem spędzać święta ale warto było czekać). Mój mąż ma czterech braci i wyobraźcie sobie jak jest głośno jak wszyscy się zjadą? Co prawda jeszcze wszyscy dzieci nie mają ale jak już powiększą swoje rodziny to dopiero będzie :-D

Pierwszy dzień spędziliśmy u moich rodziców. Zosia jako jedyna, jak na razie, wnuczka jest noszona, pieszczona i co nie tylko. Główna atrakcja wieczoru. Jak zwykle miło spędziliśmy czas, obejrzeliśmy fajne filmy, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, podokuczaliśmy sobie, ale wszystko w granicach rozsądku, oczywiście ;)

W drugi dzień zostaliśmy u teściów. Zjechało się rodzeństwo M. z dziećmi... Pierwszy dzień to była niedziela a co za tym idzie drugi to lany poniedziałek i oczywiście bez wody się nie obyło. Miała być rozrywka dla dzieci a zgadnijcie kto się bawił najlepiej? No właśnie - tatusiowie. Heh z tego się nie wyrasta :D

To jest super sprawa mieć gromadkę dzieci, może nie na początku, bo wiadomo nie przespane noce, płacze, lamenty, itp. Ale później za to jest wesoło - to jest zaleta rodzin wielodzietnych. Zazdroszczę tym co mają troje lub więcej dzieci. Kochani dzieci to nasza przyszłość i nasza nadzieja, nie rezygnujmy z największego skarbu życia :-)

Wracając do obchodów świątecznych... tego się nie da opisać słowami to trzeba przeżyć i w tym uczestniczyć! Ten gwar, uśmiechy, radość, rozmowy o wszystkim i o niczym... a na koniec dnia marzy się tylko podusia... :)

















zdjęcia wykonane są przez:

http://www.piotrczyzewskifotografia.pl/
instagram: @piotrczyzewskifotografia